środa, 17 sierpnia 2011

34. Lanzarote - zrodzona z ognia i wody.


Wielu twierdzi, że na Lanzarote warto polecieć dla... samego lotu. W dole Pireneje, potem Madryt, Toledo, Kadyks. Zbliża się koniec Europy - Gibraltar. Białe jachty w dole, przesmyk i cypel Tangeru. Chwila nad Casablanką, rzut oka na Saharę i już widać punkcik otoczony lazurem wody. Wydaje się, że samolot wyląduje w oceanie, ale nagle pojawia się wąski pasek asfaltu - lotnisko w Arrecife, stolicy Lanzarote, jednej z siedmiu Wysp Kanaryjskich, najstarszej w archipelagu. Nazywanej diabelską i mityczną, ukochanej przez artystów i pisarzy - Cesara Manrique'a, Ernesta Hemingwaya i mieszkającego do dziś w Tias, niedaleko kurortu Puerto del Carmen, laureata literackiego Nobla José Saramago.

Z uwagi na brak przemysłu i jakichkolwiek zanieczyszczeń UNESCO uznało ją za rezerwat biosfery, a Interpol twierdzi, że to jedno z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Poważne przestępstwa zdarzają się tu rzadko, a wielu mieszkańców wciąż nie zamyka drzwi na klucz.

Amatorom mocnych wrażeń polecana jest wyprawa po wygasłych stożkach wulkanów, przez Park Narodowy "Timanfaya", miejsce ostatnich erupcji wulkanicznych (1730-36). 51 km kw. kraterów, skał i zastygłej lawy robi niesamowite wrażenie. Na skale Hilarego mieści się restauracja El Diablo, w której podaje się mięso i ryby smażone na... wulkanicznym grillu. Zaledwie dziesięć centymetrów pod powierzchnią zastygłej lawy temperatura sięga 140 stopni, a sześć metrów niżej - 400 stopni. Fenomen ten wciąż pozostaje niewyjaśniony. Niektórzy wulkanolodzy twierdzą, że część rozgrzanej lawy zatrzymała się w górnej warstwie skalnej podczas ostatnich erupcji, a w tym miejscu stygnie ona bardzo długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz